Autostopem nad morze! Z gór na Woodstock – część 2!

To tylko trzy przystanki…

      U naszego hosta spało się co najmniej milutko. Gość w dom, Bóg w dom. Wstajemy. Szybka, poranna toaleta, śniadanie, wyjście. Jedziemy pierwszym spotkanym autobusem w stronę centrum. Tylko trzy przystanki, co może się wydarzyć? 😀 Wstyd się przyznać, ale nie kupiłem biletu. Przecież to tylko trzy przystanki. Wsiadam i zaraz wysiadam. Kieruję nerwowe spojrzenia w stronę pasażerów. Tu każdy może być podejrzany. Wiadomo, najbezpieczniej stanąć po środku autobusu. Kontrolerzy na ogół wchodzą pierwszymi i ostatnimi drzwiami. Nim zdążyłem przyjrzeć się każdemu, nadeszła ona. Niespodziewana bardziej, niż poranny kac. Na sam jej widok serce od razu zaczyna szybciej bić. Stuk puk, stuk puk, stuk puk. I ten moment, kiedy waham się, czy nieśmiało zerkając w jej stronę, uśmiechnąć się na powitanie, czy grać niedostępnego i udawać, że jej nie widzę? Tysiące myśli. To przecież nie może się udać. Nadeszła ona, kontrola biletów :/

Hala Stulecia
Hala Stulecia wpisana na listę UNESCO!

Czy dostałem mandat? Nie. Dlaczego? Bo Mati za pomocą kilku ruchów kupił mi bilet. Skasowany? Jeszcze jak 😀 Zanim podeszła do mnie miła Pani, żeby sprawdzić, czy posiadam bilet, ja już miałem go w ręce. Całkiem nieźle zaczyna się ta moja superhiper podróż. 151.40 zł zostaje w mojej kieszeni. Z drugiej strony dziwne, że nie zablokowano kasowników. Widocznie, tak miało być. W pozytywnych nastrojach (ja szczególnie) rozstajemy się na kolejnym przystanku, zbijamy piątkę, znów jesteśmy zdani tylko na siebie 🙂

Afrykarium
Wrocławskie zoo zachwyca!

O samym mieście napiszę osobny post. Teraz pokrótce dodam, że we Wrocławiu nie sposób pominąć zoo. Jedno z największych i najlepszych w Polsce! Na szczególną uwagę zasługuje mieszczące się tam afrykarium. Mnóstwo dzikich gatunków zwierząt. Naprawdę jest co oglądać. Spędzamy tam kilka solidnych godzin. Obok mieści się Hala Stulecia wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Podobno też całkiem niezły pokaz fontann, ale skoro do zmroku mamy jeszcze sporo czasu, to za bardzo nie mam czym się zachwycać. Następnym razem 😉

      Udajemy się na wylotówkę. Brzuchy napełnione, karton podpisany, uśmiechy w dłoń i kciuk w górę! Pisałem w pierwszej części tego postu, jak bardzo uprzykrza autostopowanie docieranie na przedmieścia. Po mniejszych i większych pomyłkach, po chwilach zwątpienia nareszcie udaje się zatrzymać pierwszego kierowcę. Nowym celem Zielona Góra! 😀

Pan Roman!

      Zatrzymuje się niepozorny samochód czeskiej marki. W niej niepozorny Pan, biała koszula, krótki rękaw, lekka nadwaga, okulary, uśmiech 😀 „Do Zielonej Góry was nie dowiozę, ale i tak będziecie mieli bliżej. Wsiadać.” Takie podejście to ja rozumiem. Wiesz ile zarabia polityk na szczeblu wojewódzkim? Ja już wiem. Pan Roman właśnie wraca do domu ze spotkania z premier Kopacz. „Naprawdę jest tak źle jak mówią o PO?” Zamurowało mnie. „Jest Pan z Platformy?” „Tak i chciałbym zapytać się was młodych, co o tym wszystkim myślicie?” Jak ominąć ten śliski temat? Jak tu nie rozmawiać o polityce z politykiem? Mimo wszystko wywiązuje się dyskusja. Znasz ten typ człowieka. Nie ważne co powiesz, jakich argumentów użyjesz, on i tak wie lepiej. Przeciwieństwo Pana Cogito :/

Pan Roman
Pan Roman

Na szczęście Pan Roman taki nie jest. Początkowe obawy zostały rozwiane 🙂 W przyjemnej atmosferze rozmowy o polityczno – ekonomicznych aspektach życia docieramy do Polkowic. „Wiecie, że to najbogatsza gmina w Polsce? Tu jest zagłębie miedzi i mają z czego finansować te wszystkie cudeńka.” Rzeczywiście, na bogato tutaj. Równiutkie, szerokie drogi, aquapark, ścieżki rowerowe, wszędzie chodniki, generalnie całkiem nowa i W GRUNCIE RZECZY porządna infrastruktura. „Ale wiecie, te pieniądze z wydobycia kiedyś się skończą, a żyć będzie trzeba dalej. Ludzie będą oczekiwać egzystencji na podobnym poziomie, co wcześniej, wiecie o czym mówię. Taki Lubin obok którego przejeżdżaliśmy. Potężne miasto, siedziba KGHM, a teraz? Zaraz skończy się wydobycie, a tam nadal nic nie ma. Słuchajcie, jeśli są pieniądze to jest w porządku, ale trzeba patrzeć również w przyszłość, by nimi mądrze zarządzać.” Odpowiadam, że hehhe, to przecież zupełnie jak w życiu. Właśnie dlatego podróżujemy autostopem i śpimy pod namiotem 😉

Malediwy!

     Pan Roman podwozi nas pod centrum handlowe. Kilka słów podziękowania, wysiadamy. Udajemy się na szybkie zakupy i… przecież po co się spieszyć? Spokojnym krokiem zmierzamy na kładkę nad dwupasmówką. Szeroka na kilka metrów, wydzielone pasy dla pieszych i rowerzystów. Pod nami przemykają samochody. My natomiast ze spokojem, siedząc na chodniku, zjadamy pozostałości, które zabraliśmy z domu. Słońce wskazuje, że jeszcze jakiś czas będzie z nami. Spoglądam na krajobraz. Po co się spieszyć? Jest naprawdę dobrze 🙂

Polkowice
Uśmiech w dłoń i kciuk w górę!

Uśmiechnięci  i energiczni wracamy łapać stopa 😀 Stajemy na pasie wyjazdowym z centrum handlowego. „Weź tak nim nie machaj jak paralityk, bo przecież jak mają przeczytać, co tam jest napisane? Kciukiem machaj, a nie kartonem.” Oho. Zaczynają się pierwsze słowne utarczki. Mimo to, że karton wesoło podskakuje w naszych rękach, już po kilku minutach zatrzymuje się samochód. „Kilkanaście kilometrów przed Zieloną Górą was zostawię, może być?” Jeszcze jak 😀 W białym dostawczaku czekają na nas dwa wolne miejsca. Zapinamy pasy i można ruszać. Za kierownicą siedzi około trzydziestoletni ktoś, kto jest albo tak bardzo opalony, albo jest Latynosem. Nie daje mi to spokoju. „Aż tak widać? Wróciłem jakiś czas temu z podróży poślubnej. Malediwy, rozumiesz. Na trzy tygodnie. Mówię wam, coś pięknego.” Nie wątpię 😉 W tym momencie rozpoczyna się opowieść. O tym jak, gdzie, za ile i dlaczego było warto. Od początku podejrzewam, że było warto. Nasz rozmówca tak bardzo tryska energią, jego białe zęby tak bardzo oznajmiają, że to było najlepiej wydane trzydzieści tysięcy w życiu 😀 W sumie tak sobie myślę, że na ogół warto gdzieś pojechać, na te Malediwy chociażby. Albo na Woodstock też można. My na razie na spokojnie, na takie wybryki przyjdzie czas później 😀

Może jakiś drink?

      Jak kierowca powiedział, tak zrobił. Wysiadamy przy przydrożnym zajeździe, kilkanaście kilometrów przed Zieloną Górą. Parking dla ciężarówek, jakiś sklepik, droga, pola i lasy. Próbujemy jeszcze chwilę łapać kierowców, ale o tej porze przejeżdżają tędy głównie tiry, które mogą zabrać legalnie tylko jednego pasażera. Trudno. Jutro z rana coś złapiemy 🙂 Idziemy zapytać w recepcji zajazdu, czy możemy gdzieś się rozbić z namiotem. Trochę głupio pytać o kawałek trawy, kiedy zajazd oferuje noclegi. Ale o co chodzi? Przecież kierowcy też śpią w kabinach, na parkingu, mimo, że mogą wyspać się w wygodnym łóżku 😀 Bez problemu dostajemy pozwolenie. Gdybyśmy się jednak nie pytali, podejrzewam, że nikt by się w ogóle nie zorientował. Za chwilę noc, a rano przecież i tak nas już nie będzie 😉 Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Pierwszy raz podczas wyprawy używamy namiotu. Wskazano nam miejsce, między drzewkami, a żywopłotem. Czas rozbijania przy dobrej współpracy – około trzech minut 🙂

Karton
Przepustka do Zielonej Góry 😀

Nadszedł czas na przyjemności, czas na jedzenie 😀 Usadawiamy się na krawężniku pobliskiego parkingu. Pauzujący kierowcy, których możemy podziwiać w swoich domach na kółkach, albo dzwonią, albo również jedzą kolację, albo już śpią. Ale nie wszyscy. Nagle, z którejś kabiny słychać wołanie: „Chłopaki, chodźcie tu na chwilę.” Hmm… A jeśli chce nas porwać? Już wiem komu podziękować za takie myśli. Dzięki mamo 😀 W każdym razie idziemy. Podchodzimy nieśmiało cały czas przeżuwając bułkę z konserwą. „Co wy tu się tak rozbijacie? Na Woodstock pewnie? Ale co, pijecie coś?” Cisza. Spoglądam na Mikołaja, Mikołaj na mnie. „Może jakiś drink?” W tym momencie kierowca wyciąga z reklamówki ciemnogranatowy napój o nieznanym składzie. Patrzę na Mikołaja, Mikołaj na mnie. „Niee, dziękujemy. Rano musimy wstać łapać stopa. Może hheehee innym razem.” Kierowca nie odpuszcza. Wymiana zdań. Nasze argumenty i jego alkohol. Pozornie wygrywamy tę nierówną walkę. „Jak nie chcecie to nie, ale piwo chociaż weźcie.” Spoglądam na Mikołaja, Mikołaj na mnie. Widzę ten uśmieszek. Częstujemy się z grzeczności. Ponownie usadawiamy się na krawężniku pobliskiego parkingu. Pauzujący kierowcy, których możemy podziwiać w swoich domach na kółkach, albo dzwonią, albo zjedli kolację, albo już śpią. Ale nie wszyscy.

Najgorszy poranek w życiu!

      Spanie w namiocie nie jest najlepszą metodą na wygodny sen. Spanie w namiocie rozłożonym na mrowisku to już w ogóle nic przyjemnego :/ Leniwie otwieram oczy. Coś delikatnie kitka mnie po dużym palcu u nogi. O! Teraz też w małym palcu w drugiej nodze. Pewnie jakaś nitka się zaplątała. I tak coś we włosach mnie też mierzwi. I do ucha coś wchodzi. „O kurwa! Mrrrróóóóóówkiiiii!! Mikołaj tu jest pełno mróóóweeekk!!” Wystrzelam z namiotu jak z procy. Boso, w piżamce, zostawiając wszystko w środku. Mikołaj spokojnie wyczłapuje się na zewnątrz. Te krwiożercze stworzenia obozowały tuż pod moją głową. Właściwie nie dziwie im się. Też nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś zmiażdżył mi mieszkanie. Widocznie zanim znalazły wejście do namiotu zdążyłem już zasnąć. Przynajmniej mnie nie pogryzły, ale żeby do ucha wchodzić? Trochę trzeba mieć rozwagi mimo wszystko. Nie ładnie 😀 Postawieni na nogi w ciągu kilku sekund, żywiołowo wytrzepujemy wszystko bardzo dokładnie i szybko pakujemy swoje rzeczy do plecaków. Najgorszy poranek w życiu :/ Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Z rana już nas tam nie było.

Sebastian to nie imię, to styl życia!

      Kciuk w górę i pozostaje czekać 🙂 Dwa razy zmieniamy miejscówkę, gdy w końcu nadjeżdża on. Zatrzymuje się kilkadziesiąt metrów dalej. Zarzucamy plecaki i biegniemy ile sił w nogach. To w końcu my mamy czekać na kierowcę, nie on na nas. Wysiada z samochodu i jednym ruchem ręki otwiera bagażnik swojej podrasowanej Hondy 😀 Klasyczne cięcie na krótko, białe adidasy firmy Adidas, dresy, pewnie na dodatek ma na imię Sebastian. Nie wiele się pomyliłem, Seba 😀 Nie powinienem oceniać tego człowieka z góry, ale tak stereotypowego dresa naprawdę dawno nie spotkałem 😀 Wrzucamy plecaki, wsiadamy do środka, jedziemy. Słychać ryk dziurawego wydechu. Nagle pada pytanie: „Lubicie Hip Hop?” Heh. To jest ten moment, kiedy wstyd się przyznać jakiego gatunku w dużej mierze słucham 😀 Nieśmiało potwierdzam. Utwór Tede – Drin za drinem. Mogło być gorzej 😉

Falubaz
Falubaz Zielona Góra to chyba najbardziej znany klub żużlowy!

      Przy akompaniamencie głośnych dźwięków mijamy stadion Falubazu. W przeciwieństwie do poprzednich przejazdów, tym razem nie wywiązuje się żadna dłuższa rozmowa. Pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź. Warto nadmienić, że na siedzeniu pasażera siedzi dziewczyna Sebastiana 🙂 To że ma na sobie panterkę prawdopodobnie o niczym nie świadczy. Nie wiem, czy ze względu na nią, czy po prostu Seba ma taki styl prowadzenia samochodu. Zawsze kiedy ma zamiar kogoś wyprzedzić, włącza się coś na kształt dodatkowego biegu 😀 Szybki ruch wajchą, mocne szarpnięcie, jak gdybyśmy zgubili koło i głośniejszy od muzyki ryk silnika. Samochód nagle dostaje cudownej mocy pozwalającej wyprzedzić inny pojazd. Coś niespodziewanego 😀 Sytuacja powtarza się z każdym wyprzedzaniem. Na początku trochę śmieszno, później trochę straszno 🙂

Zielona Góra faktycznie jest zielona!

Snapchat--3811851395584883363
Zielona Góra!

Pierwszy cel na dzisiejszy dzień odhaczony. Zielona Góra! Sebastian zostawia nas pod jednym z marketów Biedronki. Dla odmiany na śniadanie coś porządnego. Bułka z bananem 😀 Adam Małysz byłby z nas dumny 😉 Planu zwiedzania miasta nie mamy. Przed podróżą założyliśmy, że o atrakcje miasta będziemy pytać po pierwsze kierowców, a po drugie sprawdzać na bieżąco w internecie podczas jazdy. Plan jednak nie do końca wypalił. Telefony rozładowują się szybciej niż ustawa przewiduje, szczególnie mój :/ Poza tym, poza atrakcjami musimy mieć dostęp do map, by wiedzieć jak się poruszać i jakie miejscowości wypisywać na kartonie. Bez codziennego raportu o przebiegu podróży także się nie obejdzie. A spróbowałbym tylko nie zadzwonić wieczorem, żeby poinformować, że wszystko dobrze 😀 Już panika, już zabili, już porwali, tak by było. Na szczęście zawsze jakoś udało się dać znać 😉

      Skoro nie z telefonu, to skąd wiemy co zobaczyć, gdzie pójść? Informacja turystyczna! Coś pięknego 😀 W każdym mieście pierwszym punktem jest odwiedzenie punktu informacyjnego. Zazwyczaj znajduje się w centrum, dlatego przechodząc przez miasto już zaznajamiamy się z jego strukturą, budową, klimatem. Na miejscu zawsze są dostępne darmowe mapy. Nie rzadko z zaznaczonymi najlepszymi trasami przejścia, obejmującymi najważniejsze miejsca w mieście 🙂 Poza tym w środku na ogół czeka miła Pani, która jest bardzo pomocna i udzieli wszelkich rad, gdzie, co i kiedy za najmniejszą kwotę 😀 Nie oszukujmy się. Informacja o wejściu do Muzeum Tortur oraz Muzeum Wina na jednym bilecie oraz o tym, że warto przespacerować się obok Wieży Głodowej, brzmi kusząco 😉

Palmiarnia
Palmiarnia

Poza muzeami odwiedzamy palmiarnię. Jedna z opinii mówi, że każdy kto jest w Zielonej Górze powinien zobaczyć niewątpliwy symbol tego miasta. Niesamowita przyroda i stary domek będący częścią najprawdziwszej winiarni oraz piękny widok z dachu! Potwierdzam 😀 Rośnie tam najwyższy w Polsce daktylowiec, przez który już kilkakrotnie przebudowano dach. Ulokowany na wzgórzu przeszklony budynek może robić wrażenie. Stamtąd widać, dlaczego miasto nosi taką, a nie inną nazwę 😉 Zielona Góra naprawdę jest zielona! Raz po raz spośród zieleni przebija się jakieś budownictwo. Mnóstwo drzew, wszelakiej roślinności, parków, gdzieniegdzie zagajników. Kraków troszkę zazdrości 😛

Rynek
Przyjemne i zadbane miasto 🙂

W ogóle w Zielonej Górze Pani w informacji wygląda na bardzo zdziwioną, że jakiś turysta chce zobaczyć to miasto 😀 Właściwie trochę jej się nie dziwię. Kraków, Warszawa, Gdańsk, Poznań, Lublin, to są miasta. Ewentualnie jeszcze Łódź. To są miasta!  😀 A Zielona Góra? Zakładam, że nie mieszkasz w Zielonej Górze, ani w jej pobliżu, więc pozwolę sobie zadać pytanie: Czy kiedykolwiek byłeś w Zielonej Górze? A może znasz kogoś, kto był i opowiedział Ci to i owo? Czy może kiedykolwiek chciałeś pojechać do Zielonej Góry w celach turystycznych? Ja też nie, ale jest po drodze między Wrocławiem i Kostrzynem i grzechem byłoby tu nie wstąpić 😉

Gdyby nie Zielona Góra, nie przeżyłbym najbardziej przerażającej podróży stopem, podczas której będę bać się o swoje życie. Autentycznie. A mama mi mówiła… Ale o tym w ostatniej części 🙂

 

4 myśli w temacie “Autostopem nad morze! Z gór na Woodstock – część 2!

Zostaw po sobie komentarz ;)